Wytworni młodzieńcy i eleganccy panowie na wpół leżą na sofach, wspierając się na poduszkach. Na utrefionych głowach wieńce lub opaski, brody starannie wypielęgnowane , chitony zgrabnie poukładane tworzą harmonijny obraz. Komponują się z nim nadzy urodziwi młodzieniaszkowie, zapewne niewolnicy, usługujący lub zabawiający gości muzyką aulosów. Słychać nieledwie intelektualne dysputy, żarty, śmiechy, boć to przecież sympozjon - biesiada attyckich elit starożytnej Grecji.
Na wielu czerwonofigurowych wazach oglądamy sympozjony, a właściwie drugą ich część. Pierwsza była istotnie biesiadą. Druga natomiast – wspólnym piciem wina, bo to właśnie znaczy sympozjon. Zaczynała się libacją, czyli złożeniem ofiary bogom i peanem, to jest hymnem ku czci Apollina. Picie wina, całonocne, do rana, miało wprowadzić w stan szczęśliwości. Szczęście wszelako jest atrybutem bogów, człowiek szczęśliwy wkrada się niejako w kompetencje bogów, zatem należy ich przeprosić ofiarą. A ofiarę Hygei, bogini zdrowia złożyć– tak na wszelki wypadek.
Po dokonaniu tego zaczynało się picie. Sztuka polegała na tym, żeby pić jak najwięcej, zachowując się jednak przystojnie. Pilnował tego sympozjarcha, czyli gospodarz, ale nade wszystko sami uczestnicy. Wszak jeśli się nazbyt pofolgowało, można drugi raz nie zostać zaproszonym.
Wielkie kielichy, właściwie czary, krążyły z ust do ust wedle ustalonego rytualnego porządku, a w ślad za nimi fruwały lotne słowa, dowcipne wypowiedzi i zgrabne aforyzmy. Uczestnicy musieli popisać się znajomością literatury, kiedy urządzano konkursy: ktoś zaczynał cytat i kolejno należało kontynuować. Kiedy indziej trzeba było uraczyć biesiadników śpiewem, a właściwie czymś w rodzaju przyśpiewek ludowych, ale bardziej wyrafinowanych. Ulubioną zabawą były tzw. szyderstwa, polegające na wytknięciu komuś jakiejś przywary w taki jednak sposób, by go nie obrazić. Ofiara z kolei mogła się tym samym sposobem odegrać, nie urażając szydercy. Zabawa polegała na tym, żeby ta wymiana była nade wszystko dowcipna.
A wino, mimo że mieszane z wodą, płynęło i rozwiązywało języki. Coraz trudniej było zachować miarę. Zwłaszcza gdy zaczynało się pić „dla sportu”, co polegało na piciu z szerokiego kyliksu bez trzymania go rękami - jedynie w zębach. Po takich zawodach inne gry zręcznościowe nie przychodziły z łatwością. Popularna była gra zwana kottabos. Na szczycie stojącego wysokiego drążka, który na pewnej wysokości miał zamocowany brązowy talerzyk, ustawiano drugi talerzyk. Należało wypić wino, w kyliksie zostawić kilka jego kropel i jak z katapulty wystrzelić nimi tak, żeby strącić talerzyk. Chodziło o to, by kropla wina nie spadła na podłogę i by spadający talerzyk uderzył w ten niższy. A jeszcze lepiej gdy wydał ładny dźwięk. No, łatwe to nie było nawet na trzeźwo.
Strzelając winem można było wymówić imię ukochanej osoby. Może któregoś ze współpijących? Sympozjony były imprezami męskimi, bez udziału kobiet, wszelako dla starożytnych nie stanowiło to problemu. Ponadto erotyczne podteksty nie były najistotniejsze. Przede wszystkim elita zabawiała się intelektualnie, co może wydać się mało przystające do coraz więcej wypijanego wina. Jesteśmy jednakowoż w Grecji klasycznej, gdzie było to możliwe.
Czasem zresztą dochodziło do ekscesów, co także można zobaczyć na wazach. Chociażby z heterami. One były damami do towarzystwa, miały przede wszystkim zabawiać uczestników muzyką bądź rozmową, ale niekiedy granice rytuału zacierały się i możemy zobaczyć je leżące na sofach w strojach niezupełnie kompletnych, wręcz pijące wraz z mężczyznami czy też grające w kottabos.
Malarze nie obawiali się pokazać nawet skutków nadmiernego picia. Nie tylko w postaci puszczanego pawia. Otóż sympozjon kończył się nad ranem pochodem uczestników prze ulice miasta. Z pewnością nie były to ciche procesje, wręcz przeciwnie. Rozochoceni biesiadnicy wywoływali awantury, a nawet bójki, szczególnie z innymi sympozjastami, podobnie kończącymi swoje chwile szczęścia, rozkwitłe na winnej latorośli. No cóż, elitom więcej wolno. W starożytnej Grecji.